Logo

Zbliżanie światów: Dziady, Samhain, Wszystkich Świętych

Praca o święcie Dziadów napisana przez ośmiolatka.
Fot. fot. Archiwum własne

Za oknami wczesny październikowy wieczór. Mgły ścielą się po polach. Poza przejeżdżającym sporadycznie samochodem nic nie zakłóca spokoju pogrążonej we śnie ziemi.

Wewnątrz ostatnia krzątanina przy kuchni, rozstawianie na stole dań z maku, miodu, pszenicy i grzybów. Rozkładanie naczyń – zawsze jednego więcej niż liczba domowników. Zapalanie świec. Za chwilę żywi i umarli zasiądą razem do stołu.

Dylemat: Wszystkich Świętych czy Halloween od dawna nie jest już naszym dylematem, może dlatego, że słabo odnajdujemy się w binarnych podziałach, które tak dobrze sprzedają się w mediach. A także dlatego, że większe znaczenie niż nazwa ma dla nas sens, który za nią stoi.

Jako dziecko uwielbiałam rodzinne wyjazdy na Wszystkich Świętych i Zaduszki. Palenie zniczy na grobach i ustawianie ich symetrycznie, by zaspokoić matematyczną potrzebę symetrii mojej mamy. Spotkania z dawno niewidzianymi krewnymi i rysowana za każdym razem od nowa sieć powiązań między nazwiskami na pomnikach, spotykanymi ciociami i wujkami a mną. Cukierki niczym as z rękawa wyciągane z torebki przez babcię. W domu po pradziadkach stół, przy którym nie sposób wszystkich pomieścić, więc albo je się na tury albo w kątach i kątkach tworzy się drugi i trzeci rząd jedzących i rozmawiających jednocześnie. Powtarzany z roku na rok rytuał pytań i odpowiedzi, co u kogo, jak życie płynie, jakie radości i smutki niesie ze sobą. Dla mnie Wszystkich Świętych było przede wszystkim tym stołem w wiejskiej kuchni, wokół którego toczyło się życie.

Później, już jako dorosła, weszłam na ścieżkę druidyzmu, który pokazał mi, jak w praktykach towarzyszących obrotom koła roku szukać osobistych sensów, pytań i odpowiedzi. W czasie święta Samhain w październikową noc wychodziłam więc na zewnątrz, paliłam ogień i zapraszałam przodków – bliskich i dalekich. Czasem bardzo dalekich, bo dzięki tym medytacjom poczułam wyraźnie, że w wirze krążącej materii, scalających się i znów rozpadających cząsteczek, uznawanie za swoich jedynie ludzkich przodków, jest wycinkiem rzeczywistości znacznie szerszej, bardziej złożonej, takiej, w której więzi pokrewieństwa łączą nas również z sarnami i pająkami, z sosnami rosnącymi na klifach, a nawet z samymi klifami i rzeką płynącą u ich stóp.

Kiedy na świecie pojawił się nasz syn, a w lesie przy domu spoczęła nasza kotka Zuza, zaczęliśmy obchodzić swoje własne, rodzinne Dziady. Chcieliśmy, żeby T. miał poczucie łączności z tymi, których odeszli. Żeby nauczył się wsłuchiwać w ich historie ze zrozumieniem i uznaniem, choć bez idealizowania i stawiania na pomnikach. Uhonorować ich i dać im to, czego potrzebują, ale iść ich ścieżką o tyle, o ile nie jest ona krzywdząca dla nas samych i dla tych, którzy przyjdą po nas. Zapraszać do naszych rozmów i obrzędów śmierć tak samo jak zapraszamy do nich życie.

Czekamy zawsze na ten spędzany z przodkami i przodkiniami wieczór; wychodzimy w noc, by zostawić im jedzenie; oglądamy stare fotografie i snujemy opowieści o dziadkach i babciach, poszerzając przestrzeń pamięci. I chyba udało się nam uchwycić to, co ważne, bo ośmioletni T. postanowił ostatnio przelać swoje myśli o Dziadach na papier i napisał to, co możecie (za jego zgodą) przeczytać na załączonej grafice.

A w międzyczasie popkultura dotarła nawet na naszą opoczyńską wieś i możliwość przebierania się za potwory oraz wkładania świeczki w dynię okazała się być tak kusząca, że T. już drugi albo trzeci rok z rzędu obchodzi z jedną z babć ich prywatne, dwuosobowe Halloween, dekorując jej dom sztucznymi pajęczynami i wizerunkami kościotrupów. Takie jego prawo i nie mamy zamiaru wyperswadowywać mu „obcych wpływów” w imię obrzędowego puryzmu.

Co roku więc mamy swoje domowe Dziady, po których ja kontynuuję rozmowę z przodkami już indywidualnie, medytując przy ogniu Samhain. Zwykle odwiedzamy też w tym czasie rozsiane po województwie groby bliskich, między innymi po to, by spotkać się z żywymi, posłuchać tego, co mają do powiedzenia oraz zapalić nowe znicze dla tych, których w ostatnich latach ubyło z naszego grona. Do tego od dwóch lat przygotowuję łódzkie Dziady społeczne – dla osób chcących wspominać, przywoływać i karmić przodków we wspólnocie ustanowionej przez obrzęd. A na szkolne Andrzejki T. ma zamiar przebrać się za zębatą dynię, bo w naszej miejscowości to właśnie andrzejkowa dyskoteka jest buforem dla dzieci chcących nosić przebrania czarownic i groźnych stworów.

Opowieść o śmierci i zmarłych jest stara jak świat i może pomieścić bardzo wiele: pamięć, więź, zakorzenienie, miłość, troskę, wiarę w możliwość powrotów, wzmacnianie i spajanie społeczności żyjących, docenienie każdej minuty każdego dnia, żarty, zabawę, teatralność. Kluczowe jest, żeby wiedzieć: po co, z kim i dla kogo, a cała reszta będzie wypływać z tego jasną krynicą i działać w sposób, jakiego potrzebujemy my i ci, którzy odeszli.

Dobrych Dziadów!