Logo

Obrzędowy płacz - konwencja czy powtórzenie mitu?

Fresk przedstawiający Egipcjanki opłakujące śmierć królewskiego dostojnika
Fot. Opłakujące kobiety z Grobowca Ramose w tebańskiej Szajch Abd al Qurna.

„Jak klakierzy albo płaczki” – przeczytałam ostatnio komentarz w ramach jakiejś dyskusji odnoszący się do konwencjonalnego, wymuszonego społecznym oczekiwaniem albo mającego przynieść określone korzyści robienia pewnych rzeczy.

Gryzło mnie to porównanie raz, że w zestawieniu z klakierami, dwa – w połączeniu z tym, jak niejednoznaczną kwestią jest płacz, a w szczególności płacz obrzędowy. Postanowiłam przyjrzeć się mu nieco bliżej. „W ogóle nie płakał” – to jeden z tych irytujących komentarzy, które zdarza się wyrażać mało empatycznym uczestnikom pogrzebów i deprecjonować tym samym cudzą stratę. Na pierwszy rzut oka wydaje się więc, że zatrudnienie profesjonalnej płaczki było po prostu wyjściem naprzeciw społecznym oczekiwaniom w sytuacji, gdy sami bliscy nie czuli się na siłach okazywać emocji publicznie.

Tutaj warto od razu zauważyć, że choć instytucja płaczki kojarzy nam się przede wszystkim z kulturą żydowską, to profesjonalni opłakujący istnieli (a nawet ciągle istnieją) jak świat długi i szeroki, od starożytnego Egiptu czy Rzymu, przez Chiny aż po Europę. Osoby takie mogły oczywiście płakać i zawodzić, ale także śpiewać pieśni żałobne czy wykonywać pełne rozpaczy gesty, a nawet jak w starożytnym Rzymie, naśladować zmarłego – jego sposób poruszania się i mimikę, by pozdrawiać uczestników pogrzebu.

Tutaj oczywiście pojawia się wątek manifestacji pozycji społecznej zmarłego – im bogatsza, bardziej uznana w danym społeczeństwie była dana osoba, tym więcej profesjonalnych opłakujących pojawiało się w czasie ceremonii pogrzebowych. Zdarzały się wręcz w Europie miasta, gdzie zakazywano ich wynajmowania, bo przez swoją nadgorliwość w okazywaniu rozpaczy (np. drapanie się po twarzy do krwi), gorszyli pozostałych żałobników. Wydaje się jednak, że trop podążania za oczekiwaniami społeczności oraz manifestacji statusu to zaledwie połowa (i to mniejsza) odpowiedzi na pytanie o rolę płaczek.

Podwójna rola obrzędów pogrzebowych opierała się z jednej strony na odprowadzeniu zmarłej osoby w zaświaty, z drugiej zaś na tym, by jej duch nie powracał na ziemię nieproszony i nie zabierał ze sobą nikogo z żyjących. Stąd płacz przy łożu umierającego był często w rytuałach pożegnalnych zakazany, by myśl o rozpaczających bliskich nie utrudniała skonania. Stąd także zdarzało się, że kondukt pogrzebowy wracał do wsi inna drogą niż jechał na cmentarz, żeby zmylić potencjalnie błąkającemu się zmarłemu drogę. Mogło więc być i tak, że kiedy płaczu po zmarłym podejmowały się niespokrewnione z nim kobiety, to właśnie na nie zwracał uwagę niespokojny zmarły, a nie na najbardziej zagrożoną pociągnięciem przezeń w zaświaty najbliższą rodzinę. Płacz wykonywany przez obcych mógłby więc pełnić rolę ochronną dla żywych.

Na inny, emocjonalny aspekt obrzędowego opłakiwania zwraca uwagę Joanna Skowrońska w wywiadzie dla magazynu „Kontakt”: „Ludzie idą na groby, zostawiają kieliszek wódki, chleb na talerzyku i lamentują. Jest to konkretny sposób zaśpiewu, nie jest to „zwykłe płakanie”. Lamenty mają osobisty charakter, wyśpiewuje się swoje troski. W Ukrainie zobaczyłam – i bardzo mnie to ujęło – jak ważna jest możliwość płakania publicznie, możliwość wyrażania emocji w ogóle.” (*) Takie zbiorowe, podporządkowane pewnej wspólnej formule opłakiwanie może być więc uzdrawiające dla bliskich w tym sensie, że pomoże odblokować emocje i pozwoli im płynąć. Lament byłby więc pewnym katalizatorem tego, co potrzebuje być wyrażone, wsparciem dla bliskich w kontakcie z własnymi uczuciami.

Bardzo ciekawej interpretacji ustrukturyzowanego opłakiwania dostarcza obrzędowość starożytnego Egiptu, w ramach której dwie spośród rozpaczających uczestniczek pogrzebu występowały w rolach bogiń Izydy i Neftydy. Opłakiwanie nie stanowiło tu więc wyłącznie konwencji ani sposobu wyrażenia emocji. Było (jak to w obrzędach) powtórzeniem mitu, według którego po śmierci Ozyrysa lament po nim wznosiły jego dwie siostry. Odtworzenie tej świętej sekwencji mogło więc dawać nadzieję, że żegnane osoby również pójdą w ślady Ozyrysa, który jako pierwszy wyznaczył im drogę do krainy umarłych. Tak pojmowane opłakiwanie nie jest więc tylko czystą formą, ale „instrukcją” postępowania, która ma zapewnić duszy odprawienie jej we właściwy sposób.

Oczywiście, jeśli mowa o rytualnym płaczu, to towarzyszył on nie tylko pogrzebom, ale też innym momentom przejścia, gdy poddawana im osoba miała być uznana za „umarłą” dla swego poprzedniego statusu społecznego. Opłakiwano więc we wsi porywanych i „pożeranych” przez boga-potwora chłopców w ramach obrzędów inicjacyjnych. Łzy i smutne pieśni towarzyszyły także opuszczaniu przez pannę młodą domu rodzinnego i oczepinom. I tutaj także można by się pokusić o praktyczne wyjaśnienie w postaci niewesołego losu czekającego świeżo poślubione kobiety w domu męża. Co jednak z tymi, które wychodziły za mąż szczęśliwie? One także musiały być pożegnane ze łzami, bo przecież rodząc się jako mężatki, umierały dla stanu panieńskiego.

Tak to już się w życiu obrzędowym naszych przodków plotło, że życie nie mogło istnieć bez śmierci a powitanie nowego bez pożegnania tego, co za nami. A łzy? Płynąc, oczyszczały ciało i ducha, obmywały i wytyczały ścieżkę, na której dokonywała się przemiana. Będąc tym, co cielesne, łączyły uczestników rytuałów z tym, co niematerialne i duchowe.

Obrzędowy płacz, jak widać, znacznie wykracza w swych znaczeniach i funkcjach poza to, co zwykliśmy przypisywać stereotypowym „żydowskim płaczkom”. Również nasze wewnętrzne światy są zazwyczaj o wiele bardziej obszerne niż to, co dostępne niewtajemniczonym obserwatorom. Warto o tym pamiętać i dać sobie tyle przestrzeni na okazywanie emocji, ile potrzebujemy i w takiej formie, która jest dla nas odpowiednia. Ci, którzy mają rozumieć, rozumieją. Ci, którzy rozumieć nie chcą, nie muszą zajmować naszej uwagi.

(*) Już idę do grobu, wywiad z Joanną Skowrońską, 21.09.2022, magazynkontakt.pl/juz-ide-do-grobu/